poniedziałek, 24 czerwca 2013

21. Dorian Holmes.

 ***
   Naczelny Postrach Hogwartu wylądował z dala od swojej podziemnej jaskini; miejscem aportacjii był mały salon utrzymany w kolorystykach beżów i brązów, z niewielkimi złotymi detalami. Pokój był przytulny, miły, delikatny i aż zachęcający do przebywania w nim. 
- Severusie! Jak miło cię widzieć! - od razu po wyjściu z kominka dopadł go, mówiąc dosłownie, bez metafory, gospodarz owego salonu; Dorian Holmes był człowiekiem, którego szanował i który poniekąd był jego przyjacielem, bądź uparcie wierzył w fakt dobroci ukrytej gdzieś tam, głęboko, niczym złoto w ponurej jaskini do której nikt się nie chce zapuścić, aż przypadkiem pewna persona, być może sprezentowana przez los i celowo wybrana do spełnienia swojego zadania nie odkryje ukrytych złóż i nie postanowi zainwestować w nikłe nadzieje i marzenia choć jej szanse na zdobycie bogactwa są niczym przysłowiowe znalezienie igły w stogu siana. Z pozoru jednak mężczyzna był, delikatnie mówiąc, dziwny; jego włosy, przycięte krótko przed ramiona, uparcie sprawiały wrażenie dwukolorowych, więc trudno było zdefiniować, czy owy trzydziestosześciolatek jest blondynem, czy też brunetem. Lekkie zmarszczki mimiczne, być może ukazane przez zbyt częste uśmiechanie się i radowanie, zdradzały iż nie jest już młodzieniaszkiem, jednak ludzie i tak brali go za młodszego od Severusa, swojego rówieśnika, gdy pojawiali się razem w jednym miejscu. Ale Dorian w przeciwieństwie od swojego przyjaciela był człowiekiem pogodnym, wesołym, praktycznie nigdy nie złoszczącym się i nie zamartwiającym, był optymistą pozbawionym złych poglądów na świat, a mimo wszystko potrafiącym odróżnić zło od dobra i zdolnym do przezwyciężenia go. Mimo wszystko był jednak już od czasów dziecięcych brany za, tak zwanego, wariata. Jednak nie trudno się dziwić - gdy wieży się w dobro ludzkie trudno nie być szaleńcem. 
   Dobry humor Severusa został spotęgowany do jeszcze większych rozmiarów na widok kogoś, kogo cenił i szanował. Tak, jego zaufanie było trudne do zdobycia, lecz gdy człowiek choć raz dostąpił tego zaszczytu aby móc go dotknąć i spróbować musiał być naprawdę złoty, pozbawiony krztyny fałszu. 
- Witaj Dorianie, również miło jest cię znów ujrzeć - mimowolnie złośliwie się uśmiechnął na widok zszokowanej miny mężczyzny - mam do ciebie prośbę... 
- Wiedziałem! - Holmes przerwał mu wykrzykując - Knujesz coś nikczemnego, bądź coś z czego wyniesiesz dość znaczne korzyści, inaczej nie byłbyś w tak dobrym humorze - przy oznajmianiu swojej diagnozy wręcz promieniował dumą. Był bystry i inteligentny, lecz czasem zbyt pochopny w słowach i działaniach a z wyników jego niecierpliwości Severus często mógł śmiać się przez lata. I tym razem zaśmiał się, jednak pogodnie, bez cienia złośliwości. Dorian spojrzał na niego zaniepokojony, nie przestając szeroko się uśmiechać podniósł dłoń. 
- Proszę, tylko nie próbuj mierzyć mi temperatury, już mój jakże cudowny - siłował się na sarkazm - bratanek wpadł na tą genialną myśl, po prostu po raz pierwszy od lat jestem szczęśliwy jak nigdy przedtem. To wszystko - rozłożył ręce w geście, który miał ukazać, że nie ma nic do ukrycia - Rzeczywiście mam do ciebie prośbę i chciałbym abyś wyświadczył mi przysługę, ale z jej wyników nie będzie mi nic dane, jednak naprawdę jest to dla mnie ważne. - spoważniał, w oczach miał nieme błaganie. Z letargiem pokiwał głową, niewiele o tym myśląc. Jeśli coś uszczęśliwiło aż tak Severusa Snape'a, największego pesymistę, ponuraka i człowieka któremu uśmiech był raczej obcy, musiało to być ważne, a skoro takie było, Dorian chciał zrobić wszystko by mu pomóc. Taka jest rola przyjaciela, cichego anioła dbającego o nasz wskaźnik szczęścia. 


*** 

   Draco Malfloy postanowił zaryzykować, po raz pierwszy w życiu zrobić coś niebezpiecznego  pełnego szaleństwa i dającego wręcz zabójczą dawkę adrenaliny. Nie można powiedzieć, że planował to, że był świadomy swoich działań i czynów. Była to czysta improwizacja i jedynie dzięki cholernie mocnej wierze jeszcze nie zawrócił. 
- Uda mi się, uda mi się, uda mi się... - uparcie powtarzał te słowa cichym szeptem skierowanym jedynie do swojej sprzeciwiającej się świadomości. W końcu i ta skapitulowała  Zakochany ślizgon, to ślizgon nie do powstrzymania. Każdy to wiedział. 
   Znak odezwał się przed jakąś godziną, wiedział po nasileniu i częstotliwości drgań w mięśniach, że wezwanie było prywatne, skierowane jedynie do niego; kolejna audiencja lub, jak to wolał, pogodna i miła herbatka u Czarnego Pana. Teleportował się przeklinając cicho pod nosem i od około pięćdziesięciu minut musiał znosić ataki do jego mózgu, które blokował podsuwając inne myśli jednocześnie snując plan. Pod koniec był coraz bardziej niecierpliwy, lecz dzięki latom nauki swojego wuja umiał utrzymać maskę na twarzy stwarzając pozoru zafascynowanego kolejnymi słowami Voldemorta; opowiadał on o swoich planach na podbicie Hogwartu i roli jaką zaplanował dla Dracona, jednak nie chciał wyjawić na czym będzie ona dokładnie polegać. 
   Pod koniec zebrania, młody Malfloy zaczął wierzyć w cuda. To nic, że w jego wyniku miał zginąć, bądź ukrywać się do końca życia, ważny był cel i jej szczęście... 
- Draco, czy mógłbyś zająć się pilnowaniem naszej drogiej zabawki? - rzucił spojrzenie na schody, umieszczone pośrodku ściany głównej salonu w którym przebywali; prowadziły one do lochów. Chłopak wpadł w radość, której nie mógł jednak okazać. Wydobył z siebie jedynie złośliwy uśmiech, jakby knuł coś naprawdę złego i okrutnego. Czuł się niczym wariat wypuszczony po latach spędzonych w specjalnym ośrodku za swoją ułomność. Ale musiał przyznać - czuł się dobrze w ciele szaleńca, to było jego prawdziwe ja wyzwolone przez miłość. 


*** 

   Popijali Ognistą z wysokich szklanek; wypicie po jednej dawce zaproponował gospodarz ujmując to jako dodanie chwili spotkania przyjaciół jeszcze większej dawki miłej atmosfery. Być może podziałało, choć w grę wchodził także przypadek, jednak z każdą sekundą, bądź też upitym łykiem coraz lżej prowadzili dyskusję, a trzeba dodać, że rozmowa z Severusem Snapem bez napiętych minut i chłodu była rzadka i jedynie Dorianowi udało się jej doświadczyć. 
- Powiem ci wprost przyjacielu, jestem głupi, cholernie i do szpiku kości! - mistrz eliksirów gestykulował coraz bardziej zawzięcie, a drugi mężczyzna również mu nie ustępował. 
- Czemuż to?! Jesteś profesorem, uczysz setki uczniów najtrudniejszego z działu nauk, jak więc możesz być głupim? - przy mówieniu rozlał połowę zawartości szklanki na co skrzywił się, lecz jego ton nadal był poważny i mówił poniekąd z sensem. 
- No bo widzisz, miłość zrobi cię głupim, nawet jeśli jesteś największym geniuszem tego świata... 


____________________________

Zakochani ślizgoni to wariaci, na potwierdzenie chaotyczny rozdział. <3 
Przytyję od tego cukru, który tu zamieszczam... :c 
Ale nie martwcie się, za niedługo, czyli w kolejnym już nie tak wesoło ^^ 
Trochę dłuższy, trochę bardziej ogarnięty od poprzedniego, 
nowa postać, która jest niczym Johnny Dep, dlatego też jego zdjęcie reprezentuje mojego kochanego Doriana <3 Wiem, że nie wszyscy zaglądają w Tiarę, więc dodam je jeszcze tu xD 

Kocham, kocham, kocham <3 

____________________________________________

piątek, 21 czerwca 2013

20. Postrach Hogwartu szczęśliwym.


,,Just give me reason,
Just  a little bit's enough
Just a second, we're not broken 
Just bend and we can learn to love again.
Oh, it's in the stars, 
It's been written in the scars on our heart
We're not broken
Just bend and we can learn to love again. "




***
   Draco Malfloy walczył z myślami. Toczył wewnętrzną bitwę, gdzie z góry był na przegranej pozycji skazany na porażkę. Czuł się jak pod ostrzałem tysiąca armat, dodatkowo pulsująca wręcz z bólu głowa pomagała zwizualizować i urzeczywistnić mu ten fakt. Potarł z bolesnym grymasem skronie. Ból nie ustępował. Westchnął ciężko podnosząc się powoli z ziemi. Wokół walały się puste butelki, był sam w wielkim salonie swojego wuja, zielne, wzorzyste ściany współgrały z dębową podłogą i bordowymi meblami z smoczej skóry i drewna z bijącej wierzby. 
   Wstał, niepewnym krokiem ruszył do jednej z szafek; miała jeden oszklony, kryształowy bok. Wyjął z niej małej wielkości buteleczkę, a jej zawartość wypił jednym haustem. Smak był okropny, ale chwilę po spożyciu był już w stanie normalnie funkcjonować nie czując bezpretensjonalnego bólu głowy. Wspomnienia jednak szybko zapełniły pustkę, jaką dawał mu alkohol i ból. Znów poczuł bezsilność do całej sytuacji, a na oczy nakładał mu się obraz wyniszczonej Luny. 
- Wydostanę cię stamtąd, wytrzymaj... - bezwiednie szepnął w pustą przestrzeń. 
   Zauważenie nieobecności swojego wuja zajęło mu kilka minut, dopiero po ich upływie zdziwiony zajrzał do jego sypialni. Hermiona nadal leżała pogrążona w śpiączce, wyraz jej twarzy był jednak łagodniejszy choć skóra nadal utrzymywała chorobliwie blady odcień, a zdobyte podczas ataku blizny odcinały się nieprzyjemnie na niej. 
   Nagle do jego uszu doszło ciche podśpiewywanie. Tego głosu nie można było pomylić z żadnym innym; głęboki, męski baryton z charakterystycznym akcentem. Coraz bardziej zaniepokojony prawie pobiegł w kierunku pomieszczenia, skąd dobiegało nucenie. Zastał niepokojący widok; Severus Snape, ten sam stary, ponury nietoperz Hogwartu, chodził po swojej pracowni w skupieniu, jednak na jego twarzy błąkał się uśmiech prawdziwego szczęścia, w oczach czaił blask, a z ust dobiegało owe podśpiewywanie. 
- Wuju! - blondyn podbiegł do mężczyzny i położył mu rękę na czole. Severus strącił ją lekko acz stanowczo jednocześnie śmiejąc się. - Czy wszystko dobrze? Źle się czujesz? Nie dałeś mi sprawdzić gorączki! - nerwowo przełknął ślinę. Ku coraz większemu zaskoczeniu i dezorganizacji młodzieńca, jego chrzestny przytulił go mocno. 
- Ona wyzdrowieje, rozumiesz? Wyzdrowieje! Mam już całą zagadkę, wystarczy jedynie znaleźć ostatni brakujący składnik i już, znów będzie moją Panną - Wiem - To - Wszystko! - wykrzyknął szczęśliwy. 


*** 
   Harry przemierzał samotnie ruchome schody północnej wieży Hogwartu. Zmierzał, choć sam nie wiedział gdzie. Jego nogi samego go niosły w nieznane miejsce. Po kilku minutach doszedł do jednego z jego niezbyt lubianych miejsc; było całe osłonecznione, promienie żółtej kuli wpadały przez piękny, kolorowy witraż z zarysami założycieli Hogwartu, zawsze spotykał się tam z Cho, miejsce było również ich ulubionym, później znienawidzonym przez Wybrańca. 
- Harry! - słodki, aż zbyt, głos był charakterystyczny dla postaci, która uchwyciła się szyi szatyna i nie puszczała. Chłopak próbował delikatnie ją od siebie odepchnąć, jednak nie posiadał możliwości większego ruchu. Nagle usłyszał kroki dochodzące po schodach; słychać było dwie osoby zmierzające w ich kierunku. Nie chciał, aby ktoś zobaczył go w ramionach brunetki, jednak jego ciało przestało należeć do niego, ręką przysunął jej twarz i mocno pocałował. Chciał przerwać pocałunek, a pogrążał się w nim. Ktoś szarpnął go za ramię. Odwrócił się chętny duchem i rozumem, choć jego ciało protestowało. Poczuł mocne uderzenie po którym nastąpiło jeszcze gorsze pieczenie policzka. 
- Dupek... - otworzył oczy, rozcierając obolały fragment twarzy. Zapłakaną Ginny odprowadzał po schodach Blais tuląc ją i rzucając przez ramię spojrzenia godne bazyliszka w stronę Pottera. 


***
   Uśmiechając się planował podróż; miejsce teleportacji, czas wyprawy i potrzebny mu ekwipunek. Gdy ustalił już prawie wszystko i pakował właśnie ostatnią rzecz jaką był duży, zamykany szczelną pokrywką szklany słój, przez jego drzwi po raz kolejny w minionych dwóch dniach zawitał Dumbeldore; mimowolnie przybrał starą, lekko wyświechtaną maskę obojętności z lekkim, widocznym zirytowaniem. 
- Oh, Severusie, cieszę się, że cię zastałem!  - nawet wesoły, zbyt optymistyczny głos dyrektora jak i sama jego postać, nie były w stanie popsuć humoru Snape'owi. Dla utrzymania pozorów westchnął jednak ciężko. 
- Witaj Albusie. - mistrz eliksirów odpowiedział chłodnym, rzeczowym tonem. Przez kilka sekund nastała cisza, wzrok starca szokował szatyna; wydawał się tak wszechwiedzący, znający każdą tajemnicę i sekret. 
- Jesteś szczęśliwy, chcesz się uśmiechnąć i ogłosić całemu światu powody swojej radości, bądź celebrować je tu i teraz. Nie ukryjesz nic przede mną. Nawet gdy założysz maskę najbardziej zgorzkniałego człowieka na ziemi. Zdejmij maskę choć na chwilę, choć na chwilę przestań grać... 
   Nie mając sił ani ochoty na dalszą dyskusję uśmiechnął się jedynie tajemniczo, wyminął staruszka stojącego w progu pomieszczenia, podniósł swój kufer leżący obok niego i wszedł do murowanego, potężnego kominka; pod swoje nogi rzucił garść zielonego proszku, wykorzystując wygody transportu sieci fiuu. 


*** 

_________________________________________

Słodko, słodziej, najsłodziej, czyli jak zrobić z rozdziału cukier z dodatkiem polewy czekoladowej - no dobra, Severusa to już przesłodziłam xD 
Jednak jedna taka notka była chyba potrzebna, dla przełamania fabuły i całości utrzymanej ostatnio w klimatach gorzkiego dramatu. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. 
Komentujcie, proszę! ^^ Zarówno krytyka jak i dobre słowa są potrzebne :> 
Wybaczcie, że tak długo mnie nie było, najpierw szkoła przejęła kontrolę nad moim czasem i życiem, a aktualnie zmieniłam się w największego, najbardziej nieogarniętego leniwca świata </3 

_________________________________________