piątek, 22 lutego 2013

9. W Nokturnie.


                                                                                                  [muzyka].                                              

***

   Rudowłosy, młody mężczyzna siedział na jedynym z czerwonych taboretów, obitych smoczą skórą w Nokturnie. Na swej rozczochranej czuprynie w kolorze dojrzałej marchwi, nałożył czarny, obszerny kaptur od szat tego też koloru. Nie rozmawiał z nikim, nie wdawał się w dyskusje, a jego wzrok był utkwiony w kieliszku pitej Ognistej. Do owego nieznajomego podeszła jedna z czarownic; miała długie, kasztanowe włosy do pasa, proste niczym druty, duże, szare oczy ze sztucznymi rzęsami, oraz opaloną cerę. Na sobie miała żółty, krótki kombinezon, ukazujący więcej niż zakrywający; efekt zamierzony i starannie dopracowany. Całość dopełniał ostry makijaż. 
- Czemu siedzisz sam, słonko? - zapytała, próbując uchwycić jego wzrok. Uparcie wpatrywał się w pustą do połowy szklankę z bursztynowym napojem. 
- Czekam na kogoś kotku. - z jadem wypluł ostatnie słowo; głos miał ochrypły i lekko nabrzmiały od wypitego alkoholu - zaczął już drugą butelkę, jednak widać było, że dla niego to dopiero początek i dawka niezdolna nawet do zawrócenia mu w głowie. 
   Kobieta, zdeprymowana zachowaniem młodzieńca, znalazła pocieszenie w ramionach barmana; pozbawionego już części włosów na skroniach i mającego wystający brzuch. 
   Do lokalu, którego można by z śmiałością nazwać speluną, wszedł wysoki brunet w czarnych spodniach i białej koszuli, o zielonym, twardym spojrzeniu; patrzył z niesmakiem na scenkę rozgrywającą się za barem oraz bójkę dwóch podpitych czarnowłosych bliźniaków. Był w towarzystwie jasno, prawie białowłosego mężczyzny dzierżącego w dłoni rzeźbiony kij ze starannie ukształtowaną głową smoka jako zakończeniem, oraz, z lekkim zarostem na brodzie i niebieskimi, bystrymi oczami, potężny, czarnoksiężnik o kruczoczarnych, krótko obciętych włosach. 
   Owy czarodziej z obstawą dwóch innych wywołał niemałe zamieszanie swym przybyciem; jedni składali mu pokłony, inni uciekali wzrokiem, a jeszcze inne persony próbowały uciekać. Rudowłosy skwitował poczynania ostatnich rozbawionym prychnięciem; wzrok bruneta spoczął na nim. Kiwnął mu głową z uśmiechem. 
- Przyjacielu, mam nadzieję, że przynosisz dobre wieści. - jego głos można było porównać do mieszanki melodii z sykiem węży. Wywoływał ciarki na plecach, lub dawał spokój. Podszedł do mężczyzny przy barze, po czym usiadł na stołku obok niego; Lucjusz Malfloy oraz Amycus Carrow przeszukiwali wzrokiem spelunę w poszukiwaniu jakichkolwiek zagrożeń dla ich Pana. 
- Cóż ci mam powiedzieć, panie? Jest dobrze, nikt mnie nie podejrzewa, a wszyscy mi ufają. Zdobędę jeszcze zaufanie tego starego Dropsa i będę mógł przystąpić do akcji. To nie będzie trudne. - oznajmił lekceważącym tonem. W końcu podniósł wzrok; niebiesko - zielone oczy. 
- Świetnie, doprawdy świetnie! - Tom Riddle klasnął w dłonie z radosnym, przebiegłym uśmiechem. - Sądzę, że już nic nie stoi na przeszkodzie i przy następnym spotkaniu będziesz mógł przyjąć znak. Możesz już iść mój drogi. - rudowłosy skinął głową z lekkim uśmiechem. Tyle czekał na ten moment, a teraz wreszcie będzie mógł się zemścić, a przy okazji spełnić swe marzenia i zostać śmierciożercą - smakował w myślach te słowa. Brzmiały dla niego idealnie i smakowały jak jego ulubiona czekolada z Miodowego Królestwa - Jestem właśnie jak ta czekolada - myślał - z wierzchu normalna, zwyczajna i łagodna a w środku... ukrywająca ostre smaki papryczek chilli i zielonego pieprzu. Uśmiechnął się do własnych myśli, po czym wrócił do swych komnat w Hogwarcie... 

                                                                        ***

_________________________________________________________

Ten rozdział jest wprowadzeniem w kolejny, już zaczęty wątek. 
Pamiętacie postać, bodajże z siódmego rozdziału, która śledziła Lunę? 
^.^ 

Och, coś okropnie mało jest tych komentarzy! 
Kiedyś było stanowczo więcej... :c 
Co z Wami?
Nie podoba się? :c 

Ech, mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu i zaczniecie z powrotem komentować. :) 
Mam plany co do tego opowiadania, ale chcę je pisać nie tylko dla siebie, ale też dla ludzi. 
^.^ 

________________________________________________________

piątek, 15 lutego 2013

8. Nocne spotkanie.


                                                                         [muzyka].

                                                                       ***
     Sen przyszedł szybko jednak nie przyniósł ukojenia; Luna i Draco obudzili się w tym samym momencie. Oboje ciężko oddychając, zalani potem i własnymi łzami, przestraszeni. Wstali ze swoich łóżek, jednego w kolorze granatu ze złotymi elementami, drugiego w barwach zieleni, aby udać się do łazienek, gdzie prysznic zmyje z nich resztki niedobrego snu.
   Pogrążona we swoich myślach Luna przeszła obok najbliższej łazienki Ravenclawu. Postanowiła jednak skorzystać z jednej z tych, należących do prefektów. Znała drogę tak samo jak i hasło; o wszystkim powiedział jej Anthony. Po drodze witały ją, lekko zdziwione i zaspane, jednak przyjaźnie nastawione, postacie z obrazów; panna Lovegood zawsze znalazła dla każdego z nich chwilkę czasu na rozmowę. Tym razem, jednak na radosne zawołania odpowiadała jedynie pokornymi kiwnięciami głową - była zbyt zmęczona koszmarem jaki się jej przyśnił, aby wymusić z siebie chociażby i grymas robiący za imitację uśmiechu. Minęła kolejny zakręt. Była już prawie na miejscu, miała robić kolejny krok, lecz... Odbiła się od czegoś, niczym od marmurowej i twardej ściany. Podniosła głowę. Ujrzała znajoma, stalowo - niebieskie oczy.... 

                                                                     ***
   Szedł korytarzem do jednej z łazienek prefektów. Chciał wziąć relaksujący i orzeźwiający prysznic, jednak przy jednym z zakrętów na kogoś wpadł. Poczuł lekkie uderzenie w klatkę piersiową. Filigranowa postać upadła bezwładnie na podłogę wykładaną różnobarwnymi płytkami. Podniosła oczy i ujrzał Ją... 
   Bez chwili zastanowienia wyciągnął dłoń. Podniósł ją; była lekka jak piórko. 
- Co ty tu robiłeś? - zapytała, próbując ignorować zaciśnięte gardło. Odchrząknęła cicho. Nie pozbyła się jeszcze całego strachu po koszmarze.
- Chciałem... się przejść! - wymyślił na poczekaniu. Już triumfował w myślach, ganiąc się za ukłucie winy jakie pojawiło się przy okłamaniu jej, ale po jej twarzy przeszedł cień grymasu niezadowolenia. 

- Kłamiesz. Tak nie wolno. - powiedziała marszcząc nos jakby w powietrzu unosił się zapach mokrego futra buchorożca. Pokiwał jedynie głową, a słowa wypływały z niego wyrywając się z poza kontroli mózgu. 
- Miałem zły sen. Koszmar. Nie mogłem już usnąć, więc postanowiłem wziąć prysznic. - oznajmił patrząc jej w oczy. W zamyśleniu pokiwała głową. 
- Miałam dokładnie to samo. - oznajmiła. W myślach, ironicznie, stwierdziła, że profesor Trelawney powiedziałaby na to 'przeznaczenie' jednak jej ten termin wydawał się co najmniej śmieszny. 
- To ja... może już pójdę! - blond włosa zmieszała się lekko. Pierwszy raz w życiu nie wiedziała co powiedzieć, choć zawsze jakoś wychodziła z opresji, nawet z Eliksirów. 

                                                                      ***

   Sybilla siedziała w swoim gabinecie, otoczona wiankiem świec zapachowych. W kominku paliły się zgliszcza bujnego niegdyś ognia, nad nią wisiała aromatyczna choć ciężka woń kadzideł. Siedziała na jednej z puf koloru zgniłej zieleni. Lubiła ten odcień. Kojarzył się jej z bagnami gdzie zawsze mogła porozmawiać ze zbłąkanymi duszami. 
   Trelawney w rękach trzymała pełną do połowy, a dla niej w połowie pustą, butelkę wiśniowego sherry. Upiła z niej spory łyk. U jej nóg zaczął pałętać się kot o burej sierści. 
- Eh... Widzisz, mój drogi, przeznaczenie jest ślepe. Miłość głucha i niema. Szczęście rozkojarzone, a marzenia nieuchwytne. W tym roku będą panować uczucia. Uczucia tak głębokie i silne, których nie jest nawet w stanie zniszczyć sam Voldemort. Nieśmiertelne. - pogłaskała zwierzę po bujnych kudłach. Zamruczało zadowolone. 

                                                                          ***

   Wojna trwa; niesie za sobą ofiary, rany i bolące serca. Wspomnienia i łzy. Ale jak chronić kogoś, kto chce chronić ciebie? W zamyśleniu potarł lekki zarost na brodzie. Wiedział, że musi coś wymyślić. Że nie może pozwolić jej zginąć. A w szczególności... za niego... 


_____________________________________________

Ej, ja tu piszę i piszę mnie napadła wena, i powiedziała, że albo wszystko spiszę, albo będzie mnie męczyć natłokiem myśli a tu prawie wszyscy oceniający lub komentujący, jak kto woli, albo zapadli w sen zimowy, albo zwiali. :c 

Muszę więc Was przestraszyć - w planach mam przynajmniej 100 rozdziałów. Wiem, okropnie, nie? ;p 

Co do rozdziału; w ostatnich linijkach to NIE Draco. ^.^ 
Ciekawa jestem, czy zgadlibyście? ;o

Jak już mówiłam - nie chcę jednowątkowej historii i ta taka nie będzie. ;p 

Musiałam gdzieś wpleść Sybillę; to taka ciekawa postać! ;p
Do niej też mam złowieszcze plany.... :D 

Mam nadzieję, że się Wam podoba i przepraszam za marudzenie, ale... 
No, musiałam sobie po marudzić powiedzmy! ;O 
_______________

sobota, 9 lutego 2013

7. Elizabeth Person.

   
                                                                [muzyka]

                                                                   ***
    Śledził ją. Była zbyt pogrążona we własnych myślach, aby poczuć jego wzrok na sobie. Szła tanecznym krokiem, lekkim. Był zafascynowany całą nią. Długimi blond włosami ze złotymi i białymi refleksami, niebiesko - turkusowym spojrzeniem, różowymi ustami które go kusiły i nawet jej pokrętnym sposobie bycia, przez który tak wyróżniała się spośród tłumu... 
   Doszła do starych, brązowych drzwi z kołatką w kształcie orła. Zapukała w nie. Ornament ożył i przemówił. 
- Przynosi ból, przynosi radość. Daje śmiech i daje łzy. Bywa jak choroba - nieuleczalna, śmiertelna niekiedy, lecz ci którzy odnajdą w niej swą drugą połówkę jak w niebie żyją. Co to jest, młoda damo? - orzeł miał głęboką, ciężką intonację głosu, która przyprawiała o lekkie dreszcze. Nie zraziło to jednak dziewczyny. Uśmiechnęła się po czym, bez chwili wahania, odpowiedziała na zagadkę. Wydawała się jej tak prosta, logiczna i naturalna. 
- Miłość, sir. - oznajmiła rozmarzonym głosem. Chłopak uśmiechnął się na ten ton. Zawsze się z niego wyśmiewał, jednak wydawał mu się uroczy. Z niechęcią zauważył, jak Luna znika za drzwiami. Wyszedł z cienia i wrócił do swojego dormitorium po czym pogrążył się w sennych marzeniach... 
   
                                                                      ***

   Weszła do swojego pokoju, który dzieliła z Elizabeth Person. Dziewczyna w wieku blondynki, z brązowymi, prostymi włosami i dużymi, czekoladowymi oczami mogłaby być ładna. Oczywiście gdyby nie posiadała dużej ilości pryszczów, skrzętnych ukrytych za grubą warstwą podkładu, pudru i korektora. Do jej codziennego makijażu, oprócz tych elementów, zaliczała się również okropnie różowa szminka, różne kolory, jednak jednakowo mocne, cieni do oczów, oraz duża ilość tuszu do rzęs, która profilowała je pod dziwnym kątem. Całość dopełniała strojem - czarne, bądź czerwone kabaretki, buty na wysokim obcasie, które można by nazwać niestabilnymi, krótka mugolska 'miniówka' oraz bluzki różnego koloru, które łączył zawsze jeden szczegół - bardzo głęboki dekolt ukazujący skąpą bieliznę. Mimo, a może dzięki, swemu wyglądu Elizabeth była bardzo popularna, a jej dwoma najlepszymi przyjaciółkami były Pansy Parkinson i Cho Chang; pierwsza - wredna ślizgonka z iście diabelskim charakterem, druga - sprytna dziewczyna o kruczoczarnych włosach, gotowa zabić za Harrego Pottera. Towarzystwo wręcz drakońskie, ale pasujące do Elizabeth - jej ironia, złośliwość i podstępność zwyciężały nad innymi cechami czyniąc ją nie gorszą od Cho i Pansy. 
   El leżała na niechlujnie pościelonym łóżku. Odczytywała wiadomość która, jak można było stwierdzić po różowym kolorze papieru, wskazywała na korespondencję z jej przyjaciółkami. Zachichotała zasłaniając usta ręką z wściekle różowymi tipsami. Luna dyskretnie przewróciła oczami. Nie chciała kłótni; pozostawiła fakt, iż po całym pokoju leżały rozrzucone śmieci i rzeczy współlokatorki  oraz kolejną, niechcianą zmianę wystroju, bez komentarza. Tym razem, pokój był w kolorach ognistej czerwieni z pojedynczymi elementami najohydniejszego z odcieni fioletu. Meble były poprzesuwane tak, że łóżko Elizabeth było w centrum pomieszczenia, naprzeciwko dużych drzwi wejściowych wykonanych z mahoniowego drewna, natomiast Luny w kącie, prawie niewidoczne z resztą podobnie jak reszta wyposażenia z części należącej do niej; dwudrzwiowa szafa została przestawiona i skrzętnie ukryta pod lawendowymi zasłonami, szafka nocna upchnięta obok łóżka, a jej toaletka... Rozglądając się Lovegood zauważyła jej brak.
- El, gdzie jest moja toaletka? - zapytała łagodnie, choć wewnątrz niej już wrzało. Nie cierpiała ruszania jej rzeczy w szczególności przez wrogów. Elizabeth uśmiechnęła się złośliwie. 
- Wyrzuciłam ją. - oznajmiła pogodnym tonem, by móc przemówić później słowami ociekającymi wręcz jadem. - Po co ci toaletka, skoro tam trzyma się kosmetyki, a ty ich nie potrzebujesz. Nic ci już nie pomoże na tą ohydną buźkę. - roześmiała się z własnego, dość nieudanego, dowcipu. Blondynka czuła wilgoć pod powiekami - mimo, że codziennie ktoś sobie z niej żartował, nie umiała zachować wiecznej maski pogodności i optymizmu. Jej też było przykro. Ona też miała inne uczucia niż wesołość i radość. Zrezygnowana opadła na swoje łóżko, by po chwili utonąć w kojących objęciach Morfeusza...


                                                                    *** 

   Minewra McGonagall czekała od ponad godziny na Lunę Lovegood zgodnie z poleceniem Dumbeldora. Za tego siwobrodego staruszka, gotowa byłaby skoczyć w ogień, dać się zabić lub poświęcić wszystko. Próbowała zidentyfikować te uczucia. To oddanie. Zwyczajne uczucie wiążące z przyjacielem i pracodawcą. Nic innego. Mówiła do siebie w myślach próbując się przekonać. Spojrzała na złoto - brązowy zegarek na kamiennej ścianie w swej pracowni. Jego zegarki oznajmiały wybicie godziny dwunastej w nocy. Westchnęła ciężko. Pewnie zasnęła. Uspokajała się w myślach po czym wyszła do swych komnat przez dębowe drzwi.

                                                                      ***


____________________________________________________________

Wiem, od razu robię kogoś na Czarny Charakter, ale historie Elizabeth, Cho i Pansy będą... 
Ciekawe! ^.^ 
Naprawdę nie chcę jednowątkowego opowiadania, bo mam za dużo pomysłów na losy bohaterów. :) 
Mam nadzieję, że się podoba i proszę o komentarze bo ostatnio coś z tym krucho... :c 
Ten rozdział nie wnosi zbyt wiele do akcji, ale wprowadza kilka wątków które będą kontynuowane. 
Powoli, jak zauważycie po ostatnim fragmencie, wplatam wątki innych postaci. 
Na pierwszy ogień idzie nasza ukochana profesor od Transmutacji! :D 
Ale to dopiero początek... }:>
W każdym bądź razie - mam nadzieję, że się podoba! :)
Notki będę dodawać częściej, ale liczę też na wasze częstsze komentarze. ;p
Rozdział dla moich xd - Lucy, prowadzącej blog o tym samym paringu, oraz dla kochanej, utalentowanej i itp. Rickmanickiej. ;*
_______________________________

sobota, 2 lutego 2013

6. Nietypowa piosenka.

Nie rozumiałam onetu, a teraz zaczynam nie rozumieć blogspota. -.- Poprzedni rozdział, i owszem, zaczęłam pisać 10 grudnia, ale dodałam go w styczniu. No i przez to, wychodzi na to, że znowu Was zaniedbałam. :c Rozdział trochę krótki, ale już wiem, że następne będą dłuższe. Jak pewnie przeczytacie również pod tym rozdziałem, zamierzam skupić się na kilku wątkach, jednak ten obecny, Druna, będzie najważniejszy, choć nie oznacza to wcale, że będzie go najwięcej. ^.^ A z resztą - sami się przekonacie! >.<
___________________________________________________________   


                                                                    [muzyka]


                                                 ***

   Do zamku dojechali dość szybko. Słońce miło rzucało niesforne promyki na Hogwart, który w ich świetle wyglądał olśniewająco. Witraże w oknach mieniły się tysiącem barw, ponure wieże, jak je zapamiętała Luna, wydawały się bardziej wesołe. Błonia spowiła jasność, rozświetlając nawet Zakazany Las. Wesołe śmiechy rozniósł lekki wiatr. 
   Z jednego z powozów wyszła para jasnowłosych, pogrążonych w rozmowie nastolatków. 
- Gnębiwtryski? Co to jest? - zapytał uśmiechając się Draco Malfloy. Luna spojrzała na niego kiwając w zamyśleniu głową. 
- Coś, co chyba cię dopadło, a przynajmniej tak się zachowujesz. - stwierdziła, patrząc na niego podejrzliwie. Takie same spojrzenia zostały kierowane w ich kierunku przez Ginny i Rona Weasley'ów, Nevilla Longbottoma oraz Harrego Pottera. 
- Och, dajcie spokój! Każdy może się zmienić! - po raz kolejny upominała ich, lekko już zirytowana, Hermiona. Odkąd Ginny wróciła z Harrym z przedziału, po dość nietypowej sytuacji w jakiej zastała Lunę i Draco i opowiedzeniu im o tym, zaczęli panikować i wykrywać spiski na każdym kroku. Hermiona udawała natomiast uprzejmie zdziwioną; Luna zwierzyła się jej w czasie wakacji z uczuć jakie czuła do ślizgona. 

                                                                   ***

   Usiedli przy stolikach swoich domów. Musieli się rozdzielić. Oboje nie byli z tego powodu zadowoleni, ale nie rozumieli czemu. Zlekceważyli to, próbując wcielić się w swoje codziennie, tego dnia tak oddalone, role; Pomylunej, nieposiadającej zbytniej popularności w szkole i Malfloya, ślizgońskiego dupka z lochów*. 
   Do sali weszli rozradowani pierwszoroczniacy. Niektórzy lekko przerażeni, jednak każdy z nich posiadał szeroki uśmiech na twarzy. Czekał na nich nowy, magiczny świat, witając ich z otwartymi drzwiami, dając do ręki różdżkę i mówiący ,,Chodź za mną". Nie mogli się nie cieszyć. 
   Nosząca ślady czasu i użytkowania Czara przydziału, została położona na drewnianym taborecie. Szczelina, mogąca na co dzień uchodzić za rozcięcie, poszerzyła się ukazując różowy język i równe, proste zęby odrobinę żółte na niektórych końcach. Zaczęła melodyjnie, lecz lekko skrzekliwie, śpiewać; 

                                  ,, Strzeż się Gryffindorze, niebezpieczeństwo blisko. 
                                     Puchoni pod nogi uważajcie, bo będzie grząsko. 
                                     Ravenclaw miłości - to broń najcięższa, 
                                     Ślizgoni uczucia to magiczna tęcza. " * 

                                                                         ***

   Zebrani spojrzeli się na Tiarę Przydziału na jak coś wyjątkowo dziwnego, nietypowego i zarazem paskudnego. W szczególności Ślizgoni. Stary łachman śmiał wymówić słowo tęcza przy Ślizgonach! Podobne myśli i słowa rozbrzmiały przy zielonym stole jednego z domów. Na sali zapanował harmider. Dumbeldore wstał. 
- CISZA! - krzyknął potężnym barytonem. Dawny spokój powrócił; przemówił już sowim zwyczajnym, dość cichym i spokojnym, głosem. 
- Tiara przydziału przydzieli pierwszorocznych do domów. - oznajmił. 
   Minewra McGonagall wzięła do ręki zwój pergaminu od Filiusa Flitwicka. Rozwinęła go i zaczęła czytać nazwiska, a wyczytane osoby siadały na stołku, po czym wkładano im na głowę tą nietypową czapkę. Do Slytherinu dołączyło osiemnastu nowych uczniów, do Gryffindoru dwudziestu trzech, Ravenclawu piętnastu, a w szeregi Puchonów wstąpiło dziesięciu nowych uczniów. Wszyscy zostali przywitani gromkim aplauzem i wiwatami; nowi uczniowie to nowe nadzieje na zdobycie pucharu domów, oraz potwierdzenie faktu, że nie wszyscy rodzice nie dopuścili swoich pociech do edukacji magicznej przez pogłoski o Sami - Wiecie - Kim. Czyli nie wszystko stracone. Pomyślała Luna. Starała się być pozytywna, jednak na samą myśl o Voldemorcie przypomniał się jej tata. Jego niezbyt pochlebne artykuły o czarnoksiężniku i Śmierciożercach, oraz jeden z nich - Avery... 

                                                                      ***

- Chciałbym jeszcze coś powiedzieć przed rozpoczęciem uczty. - po słowach dyrektora ponownie zapanowała cisza.  - W tym roku, jak zawsze, obowiązuje was zakaz wstępu do Zakazanego Lasu. Wycieczki do Hogsmeade będą odbywały się co trzy tygodnie, a będziecie tam chodzić pod opieką wyznaczonych nauczycieli. Rok ten będzie także obfitował w pewne dwie niespodzianki... - tajemniczy ton rozbrzmiał w głosie Dumbeldora. Ponad szkiełkami okularów w bystrych, niebieskich oczach profesora dało się zauważyć ogniki wręcz dziecinnej radości. - Międzyszkolny konkurs czarów i zimowy bal! - wręcz wykrzyknął z entuzjazmem w głosie. Rozbrzmiały podniecone szepty. - Możecie już jeść. - dopowiedział, po czym klasnął w dłonie. Na stołach pojawiły się rozmaite potrawy. Luna tradycyjnie sięgnęła po budyń, który zjadła w szybkim tempie. Pamiętała o swojej nowej roli pani Prefekt. Po skończonej kolacji odprowadziła wraz z Anthonym rozigranych pierwszoroczniaków. W drodze do dormitorium pochłonięta własnymi myślami, nie poczuła Jego oczu na sobie... 

                                                                     *** _______________________________________________________
* Nie wiem zbytnio co tu tłumaczyć, ale chciałam wtrącić. W opowiadaniu pojawi się też 2 ,,ślizgoński dupek z lochów". ^.^ To ostatni typowo jednowątkowy post. Mam zamiar skupić się także na innych postaciach, a nawet mam kilka (naście) pomysłów. :D 
* Wiem, masakra jakaś. >.< Chciałam aby był wierszyk no to wierszyk musiałam napisać, tyle, że jak już wspominałam - poetka ze mnie marna! ;O Nie zabijać! ;P