sobota, 9 lutego 2013

7. Elizabeth Person.

   
                                                                [muzyka]

                                                                   ***
    Śledził ją. Była zbyt pogrążona we własnych myślach, aby poczuć jego wzrok na sobie. Szła tanecznym krokiem, lekkim. Był zafascynowany całą nią. Długimi blond włosami ze złotymi i białymi refleksami, niebiesko - turkusowym spojrzeniem, różowymi ustami które go kusiły i nawet jej pokrętnym sposobie bycia, przez który tak wyróżniała się spośród tłumu... 
   Doszła do starych, brązowych drzwi z kołatką w kształcie orła. Zapukała w nie. Ornament ożył i przemówił. 
- Przynosi ból, przynosi radość. Daje śmiech i daje łzy. Bywa jak choroba - nieuleczalna, śmiertelna niekiedy, lecz ci którzy odnajdą w niej swą drugą połówkę jak w niebie żyją. Co to jest, młoda damo? - orzeł miał głęboką, ciężką intonację głosu, która przyprawiała o lekkie dreszcze. Nie zraziło to jednak dziewczyny. Uśmiechnęła się po czym, bez chwili wahania, odpowiedziała na zagadkę. Wydawała się jej tak prosta, logiczna i naturalna. 
- Miłość, sir. - oznajmiła rozmarzonym głosem. Chłopak uśmiechnął się na ten ton. Zawsze się z niego wyśmiewał, jednak wydawał mu się uroczy. Z niechęcią zauważył, jak Luna znika za drzwiami. Wyszedł z cienia i wrócił do swojego dormitorium po czym pogrążył się w sennych marzeniach... 
   
                                                                      ***

   Weszła do swojego pokoju, który dzieliła z Elizabeth Person. Dziewczyna w wieku blondynki, z brązowymi, prostymi włosami i dużymi, czekoladowymi oczami mogłaby być ładna. Oczywiście gdyby nie posiadała dużej ilości pryszczów, skrzętnych ukrytych za grubą warstwą podkładu, pudru i korektora. Do jej codziennego makijażu, oprócz tych elementów, zaliczała się również okropnie różowa szminka, różne kolory, jednak jednakowo mocne, cieni do oczów, oraz duża ilość tuszu do rzęs, która profilowała je pod dziwnym kątem. Całość dopełniała strojem - czarne, bądź czerwone kabaretki, buty na wysokim obcasie, które można by nazwać niestabilnymi, krótka mugolska 'miniówka' oraz bluzki różnego koloru, które łączył zawsze jeden szczegół - bardzo głęboki dekolt ukazujący skąpą bieliznę. Mimo, a może dzięki, swemu wyglądu Elizabeth była bardzo popularna, a jej dwoma najlepszymi przyjaciółkami były Pansy Parkinson i Cho Chang; pierwsza - wredna ślizgonka z iście diabelskim charakterem, druga - sprytna dziewczyna o kruczoczarnych włosach, gotowa zabić za Harrego Pottera. Towarzystwo wręcz drakońskie, ale pasujące do Elizabeth - jej ironia, złośliwość i podstępność zwyciężały nad innymi cechami czyniąc ją nie gorszą od Cho i Pansy. 
   El leżała na niechlujnie pościelonym łóżku. Odczytywała wiadomość która, jak można było stwierdzić po różowym kolorze papieru, wskazywała na korespondencję z jej przyjaciółkami. Zachichotała zasłaniając usta ręką z wściekle różowymi tipsami. Luna dyskretnie przewróciła oczami. Nie chciała kłótni; pozostawiła fakt, iż po całym pokoju leżały rozrzucone śmieci i rzeczy współlokatorki  oraz kolejną, niechcianą zmianę wystroju, bez komentarza. Tym razem, pokój był w kolorach ognistej czerwieni z pojedynczymi elementami najohydniejszego z odcieni fioletu. Meble były poprzesuwane tak, że łóżko Elizabeth było w centrum pomieszczenia, naprzeciwko dużych drzwi wejściowych wykonanych z mahoniowego drewna, natomiast Luny w kącie, prawie niewidoczne z resztą podobnie jak reszta wyposażenia z części należącej do niej; dwudrzwiowa szafa została przestawiona i skrzętnie ukryta pod lawendowymi zasłonami, szafka nocna upchnięta obok łóżka, a jej toaletka... Rozglądając się Lovegood zauważyła jej brak.
- El, gdzie jest moja toaletka? - zapytała łagodnie, choć wewnątrz niej już wrzało. Nie cierpiała ruszania jej rzeczy w szczególności przez wrogów. Elizabeth uśmiechnęła się złośliwie. 
- Wyrzuciłam ją. - oznajmiła pogodnym tonem, by móc przemówić później słowami ociekającymi wręcz jadem. - Po co ci toaletka, skoro tam trzyma się kosmetyki, a ty ich nie potrzebujesz. Nic ci już nie pomoże na tą ohydną buźkę. - roześmiała się z własnego, dość nieudanego, dowcipu. Blondynka czuła wilgoć pod powiekami - mimo, że codziennie ktoś sobie z niej żartował, nie umiała zachować wiecznej maski pogodności i optymizmu. Jej też było przykro. Ona też miała inne uczucia niż wesołość i radość. Zrezygnowana opadła na swoje łóżko, by po chwili utonąć w kojących objęciach Morfeusza...


                                                                    *** 

   Minewra McGonagall czekała od ponad godziny na Lunę Lovegood zgodnie z poleceniem Dumbeldora. Za tego siwobrodego staruszka, gotowa byłaby skoczyć w ogień, dać się zabić lub poświęcić wszystko. Próbowała zidentyfikować te uczucia. To oddanie. Zwyczajne uczucie wiążące z przyjacielem i pracodawcą. Nic innego. Mówiła do siebie w myślach próbując się przekonać. Spojrzała na złoto - brązowy zegarek na kamiennej ścianie w swej pracowni. Jego zegarki oznajmiały wybicie godziny dwunastej w nocy. Westchnęła ciężko. Pewnie zasnęła. Uspokajała się w myślach po czym wyszła do swych komnat przez dębowe drzwi.

                                                                      ***


____________________________________________________________

Wiem, od razu robię kogoś na Czarny Charakter, ale historie Elizabeth, Cho i Pansy będą... 
Ciekawe! ^.^ 
Naprawdę nie chcę jednowątkowego opowiadania, bo mam za dużo pomysłów na losy bohaterów. :) 
Mam nadzieję, że się podoba i proszę o komentarze bo ostatnio coś z tym krucho... :c 
Ten rozdział nie wnosi zbyt wiele do akcji, ale wprowadza kilka wątków które będą kontynuowane. 
Powoli, jak zauważycie po ostatnim fragmencie, wplatam wątki innych postaci. 
Na pierwszy ogień idzie nasza ukochana profesor od Transmutacji! :D 
Ale to dopiero początek... }:>
W każdym bądź razie - mam nadzieję, że się podoba! :)
Notki będę dodawać częściej, ale liczę też na wasze częstsze komentarze. ;p
Rozdział dla moich xd - Lucy, prowadzącej blog o tym samym paringu, oraz dla kochanej, utalentowanej i itp. Rickmanickiej. ;*
_______________________________

5 komentarzy:

  1. Wszystko by było dobrze, gdyby to nie było takie krótkie :C Za krótko stanowczo! :C
    "Połknęłam" tę notkę bo strasznie mnie zaciekawiła, a teraz będę się skręcać bo ja chcę już,teraz,natychmiast wiedzieć co będzie dalej :D
    Jesteś chyba jedyną osobą, która kiedy opisuje coś, np jakieś osoby, albo otoczenie, to nie mam takiego odruchu, że przewijam nadmiar bo mnie nudzi. Wręcz przeciwnie, czytam zaciekawiona bo strasznie ładnie opisujesz!
    :O Dedyk dla mnie! DZIĘKUJĘ! :* Oj tam nie przesadzaj, ja jestem żółtodziobem :>
    Szczerzę się jak głupia do monitora XD
    Weny i 100 buziaków! :D

    Rickmanica ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorry, za długość, ale dopiero wczoraj wróciłam po dwóch dniach ze szpitala, a chciałam jednak już dzisiaj dać rozdział no i... jest jaki jest! ;p Cieszę się, że Ci się podoba, kochana, no i mam dobre wieści - rozdział będzie we środę lub piątek - czyli stosunkowo niedługo. ;O Jeju, ty wiesz jak jest mi miło, że podobają Ci się moje opisy? ;* Wcale nie tak ładnie moim zdaniem, ale niech Ci tak będzie xD. Oj, to ten Żółtodziób jest bardzo wykwalifikowany i utalentowany powiem Ci szczerze. :D Dziękuję. ;*

      Usuń
  2. Tak, za krótkie ! Czytam czytam i nagle nic ;( Smutno mi się zrobiło wiesz ? Zgadzam się z Rickamnką . Świetnie opisujesz ! I to jest plus ! Tak trzymaj !
    Duzo, dużo weny i buziaki !!! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze raz przepraszam za długość, ale jak już mówiłam - bardzo zależało mi na dodaniu tego rozdziału. :c Przepraszam za smutek. ;) Dziękuję i nawzajem. ;*

      Usuń
  3. Wciąga mnie. Dzięki. Czytam z zapartym tchem. :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz.