niedziela, 21 kwietnia 2013

16. Spotkanie Śmierciożerców - cz. 2


   Czekając w ciszy na rozkazy, śmierciożercy oceniali krytycznym wzrokiem pozycję przy stole zajmowaną przez młodego Weasley'a; piąte krzesło od tego, na którym siedział sam Czarny Pan. Wyżej od większości z nich, niżej jedynie od Severusa, nieobecnego jednak, Lucjusza, Dracona oraz Bellatriks, która z niesmakiem wymalowanym na twarzy kwitowała fakt obecności nastolatka tak blisko siebie. 
- A więc mamy nowego przyjaciela, jak już mówiłem. Będzie on znakomitym pionkiem w naszej nowej grze... - Riddle uśmiechnął się jadowicie głaszcząc spoczywającą na jego ramieniu i oplatającą szyję Naginni; po sali rozległy się podekscytowane szepty na wieść o planie - Zmieniamy reguły szanowni panowie i piękne panie! Od dziś nie będziemy działać pochopnie, aby tylko udowodnić naszą, jakże wiadomą i oczywistą, siłę, zaczynamy planować, rozgrywać i wygrywać! Może i będziemy mnie widowiskowi, może i nie będą już straszyć nami małych, niegrzecznych dzieci, ale to my będziemy na końcu górą! - salę wypełniły złowieszcze śmiechy Śmierciożerców i nowe knowania. - Żałuję, że nie ma z nami Severusa, jego inteligencja byłaby nieoceniona... - na chwilę Riddle zamyślił się, jednak po chwili otrząsnął się by kontynuować - Ale jednak musi on dobrze odrywać swoją rolę i być na każde ich zawołanie. Inaczej nasz drogi staruszek mógłby się czegoś domyśleć. - Voldemort mylił się jednak, gdy myślał, że Snape jest jedynie jego szpiegiem, bądź, że coś różni go od wspomnianego dyrektora Hogwartu. Prawda była bolesna i znana niewielu. 


*** 
  Sala balowa Malfloy Manor pustoszała z kolejnymi rozdanymi zadaniami. W końcu w pomieszczeniu został jedynie Voldemort i Dracon, który starał się nie patrzeć, gdy wynoszono  zmasakrowaną Lunę za pomocą różdżek; patrzył przed siebie udając, że jest ponad to. W końcu po zamknięciu się głównych drzwi Czarny Pan przemówił. 
- Pamiętasz moją propozycję, którą złożyłem ci w te wakacje? - po niepewnym kiwnięciu głową w odpowiedzi kontynuował - Ponawiam ją, ale tym razem w innej formie. To twoje nowe zadanie, które musisz wykonać. Dodatkowo postanowiłem ci podarować tą młodą Lovegood, sądzę, że powinna ci pomóc w dotarciu do naszej Złotej Trójcy oraz przy okazji możesz się zabawić. - zaśmiał się okrutnie, Draco poczuł lekkie dreszcze na plecach. Wolał sobie nie wyobrażać, co miał na myśli Riddle. 
   Przymknął oczy; siedział tu już od około dwudziestu minut, będąc obserwowanym przez baczne oczy i sącząc podany przez ich właściciela napój w postaci bursztynowej ognistej. 
- Masz jakieś wieści od swego ojca chrzestnego? - Czarny Pan zmienił swoją postać jednym machnięciem ręką, na tą zwykłą, ludzką; szpara na środku twarzy zmieniła się na idealnie wyprofilowany nos, kolor skóry zmienił się na jasny z lekkimi odcieniami czerwieni na policzkach, a głowę pokryły gęste, brązowe włosy przycięte dość krótko oraz ułożone jakby za pomocą żelu, do tyłu. 
- Nie, Panie, zniknął i nie miałem z nim dotąd żadnego kontaktu. Sądzę, że ten stary głupiec musiał mieć dla niego jakieś zadanie. - skłamał gładko, mówiąc półprawdy i nie wspominając o tym,  że Dumbeldore także nie wiedział o tym, gdzie przybywał ani co robił. W razie braku alibi jego wuj byłby uraczony kolejnymi porcjami tortur. 
   Na chwilę zapadła następna dawka śmiertelnej ciszy, jednej z tych, podczas których Draco bał się głębiej odetchnąć. W końcu Voldemort wstał powoli odkładając pustą już szklankę na brzeg stolika. Wyciągnął kościstą, acz dobrze zbudowaną dłoń z kieszeni obszernej, granatowej szaty przekręcając w palcach drewniany, długi patyk. Nastolatek mechanicznie uczynił to samo szykując się na kolejną teleportację. Nie mylił się, po chwili obaj zniknęli w postaciach ciemnych smug. 
   Miejscem ich podróży była ulica Śmiertelnego Nokturna, gdzie wylądowali rzucając na siebie zaklęcia Kameleona, aby przemieszczać się bezproblemowo. Przeszli kawałek wśród ciemnych uliczek, aby znaleźć się w Borginie&Burksie gdzie zdjęli czary. Na dźwięk dzwonka sprzedawca, stary pan Borgin, przerwał niechętnie oglądanie i stukanie sękatym palcem w słoik wypełniony zakrwawionymi oczami i odwrócił się do drzwi; poskoczył zaskoczony widząc kto w nich stoi. 
- Och, Panie, witaj! - zająkując się przy powitaniu, niezdarnie padł na kolana prawie dotykając własnym haczykowatym nosem brudnej, szarej podłogi. Tom przeszedł od razu to tematu, mówiąc ostrym i rzeczowym tonem, lekko przedłużając każdą użytą spółgłoskę s. 
- Dałem ci zadanie, wykonałeś je? - odpowiedziało mu pełne dumy kiwnięcie głową - To dobrze. Nagrodę przyślę ci później przez Belle. Zaprowadź nas do tego. 
   Po chwili byli na samym końcu sklepu, przy czymś, zasłoniętym starą, zmechaconą płachtą w kolorze ciemnego granatu. 
- Oto i to, o co prosiłeś panie! - radosnym głosem oznajmił sprzedawca - Wybacz, Panie, że pytam, ale czy mógłbym dostać już choć pół swej należytości? - oblizał wargi niczym kot na widok myszy. Voldemort pokręcił głową w udawanej dezaprobacie, choć spodziewał się tego. 
- Twoja chciwość i zuchwalstwo zawsze mnie zdumiewało, mój drogi. - mężczyzna skulił się, jakby oczekując na przeklęcie - No, ale dobrze. Tutaj - wyciągnął pękaty, skórzany woreczek średniej wielkości - jest połowa tego, co chciałeś. Dostaniesz to, ale najpierw musisz udowodnić, że to działa. - Pan Borgin uśmiechnął się ukazując dziury i przebarwienia na nielicznych zębach, po czym szybkim ruchem dłoni zdjął z tajemniczego obiektu nakrycie.
   Oczom Dracona ukazała się znana mu już z opowieści wakacyjnych szafa; stara, zamykana na mosiężne zapięcia, koloru zgniłej zieleni z obdartymi bokami. Jednym, wyćwiczonym ruchem nadgarstka Riddle otworzył drzwi szafy, by później kolejnym transmutować jedną z czaszek w dorodne, czerwone jabłko. Wziął je w swoją dłoń, przekręcił w palcach i położył na dnie szafki. Zamknął starannie drzwiczki zatrzaskując zamknięcia. Po chwili usłyszeli ciche pyknięcie i skrzypnięcia zardzewiałych nawiasów; owocu już nie było. Tom klasnął w dłonie z niebezpiecznymi ikrami w oczach. Rzucił Borginowi woreczek, który ten złapał bez problemu już w powietrzu. 


***
   Marzenia. Coś ulotnego, nierzeczywistego, a często jednak będącego tuż na wyciągnięcie ręki. Tak było i tym razem. Draco marzył o uwolnieniu Luny, Voldemort o wygraniu bitwy, Severus o obudzeniu Hermiony, Harry o spotkaniu sam na sam z Cho, a Ron o władzy i potędze. Każdy ma przecież jakieś mniejsze lub większe pragnienia i plany. Ale Bóg często po prostu reaguje śmiechem słysząc je. 
   Rudowłosy chłopak szedł ciemnym korytarzem zmieniając szybkimi ruchami starej, wysłużonej różdżki kostium śmierciożercy na zwyczajne ubrania; lekko sprany t-shirt, dżinsy z jedną, zaszytą dziurą oraz szatą zarzuconą na ramiona. Czuł się wspaniale, jak zawsze po dostaniu ważnego zadania w którym mógł się wykazać i przezwyciężyć kogoś udowadniając swoją pozycję. Był poplecznikiem Czarnego Pana już od piątej klasy, kiedy to zauważył, że można inaczej; nie trzeba być w czyimś cieniu, da się wybić na wyżyny poprzez dobór korzystniejszej strony podczas wojny. 
   Jego Pan zapewnił mu wszystko czego chciał za małą pomoc, informacje które i tak by przekazał podczas torturowania czy śmierci. A teraz mógł śmiać się ponuremu Kosiarzowi prosto w twarz. Jedyne co musiał to zbierać ważne dane i utrzymywać pozory zidiociałego i biednego Rona, cieszącego się z osiągnięć wspaniałego Pottera. 

*** 


_____________________________________

Znalazłam dzisiaj cudowną piosenkę, która idealnie pasuje do wątku Sevmione w naszym opowiadaniu! ♥ Miałam napisać coś o nich, ale niestety musiałam znowu jakoś rozłożyć z powodu złożoności poniektórych wątków, nie chcę zbytnio mieszać a jednocześnie mam wrażenie, że otwarłam zbyt wiele kart i muszę poniektóre zamknąć na chwilę, by skupić się na tych głównych, podstawowych. Rozdział sam w sobie pisany dwa razy, a raczej posiadający dwie wersje; napisałam jedną, drukowałam, czytałam, pisałam na kartkach i nic mi nie pasowało, nie sklejało się w jednolitą całość. Musiałam zacząć od początku aby jako tako stwierdzić, że mogę to pokazać. Ostatnio mam lekkie problemy i niezbyt czasu do pisania, ale postaram się w miarę możliwości aby nadrobić zaległości. Mam już spisane zarysy rozdziałów do dwudziestego. :) Komentujcie! ;* 

niedziela, 14 kwietnia 2013

15. Spotkanie śmierciożerców - cz. 1



***
   Draco wrócił do swojego dormitorium. Usiadł na czerwonej, obitej skórą sofie, jednak po chwili wstał i zaczął chodzić po całym pokoju, miotając w myślach przekleństwami; nie mógł się na niczym skupić - gdy Czarny Pan wzywał kogoś na prywatną audiencję 'wyprowadzano' go za pomocą różdżki w postaci zimnego trupa, wychwalany pod niebiosa, bądź skrzywiony pod naporem swojego nowego zadania. 
   Młody Malfloy podszedł do ukrytego barku w jednej z komód, skąd wyjął butelkę Ognistej Whisky, po czym nalał bursztynowy napój do kryształowej szklanki, wziął potężny łyk. Nagle obok niego pojawił się patronus w postaci srebrzystej postaci feniksa. Ptak podleciał do niego i przemówił głosem dyrektora. 
- Draconie, przyjdź do mojego gabinetu jak najszybciej. - głos Dumbeldore'a był ostry i władczy, tak znany ślizgonom, a obcy uczniom z innych domów.
   Szedł burymi korytarzami czując serce w okolicach gardła. Wszedł do gabinetu, gdzie każdy milimetr ścian był pokryty magicznymi portretami byłych dyrektorów oraz tymi pustymi, jeszcze do zapełnienia, przykrytych fioletowymi płachtami materiałów. Dyrektor siedział na biurku, na którym była jedynie dość spora miseczka ze słodyczami różnego rodzaju. Profesor miał zamglony wzrok i w zamyśleniu głaskał kolorowe pióra feniksa siedzącego na jego ramieniu. 

- Dyrektorze, czy coś się stało? - jego głos był opanowany, idealnie opanował sztukę krycia swoich uczuć i panowania nad intonacją oraz mimiką twarzy. 
   Albus, wyrwany ze swoich rozmyślań, podniósł gwałtownie różdżkę kierując baczny wzrok na przybysza. 
- Och Draconie dobrze, że jesteś. Usiądź proszę. Poczęstujesz się może? - wskazał chłopakowi miskę z słodyczami, ten odmówił gestem dłoni - No cóż... spytam się wprost, nie masz żadnych wieści od Severusa? - Draco spojrzał na starca z przestrachem, kręcąc głową; jego ojciec chrzestny mimo gry pozorów wiele dla niego znaczył. 
   Profesor spojrzał ze smutkiem na młodzieńca, jednak szybko spuścił wzrok na swoje sędziwe dłonie. 
- Nie mamy od niego ani jednej wiadomości, nie odpowiada na patronusy, co najgorsze nie zaginął sam - przerwał na chwilę a na niebieskich tęczówkach zamigotała cienka warstwa wzruszenia. - Panny Granger i Lovegood... - chłopak nie słuchał dalej, nie chciał. Wstał i szybko wyszedł starając się nadal opanować emocje tak zbędne i nie chciane. 
   Przy końcu korytarza przyśpieszył, dobiegł do wielkich, starych drzwi wykonanych z drewna wierzby bijącej. Wybiegł na błonia, po czym zmierzył do ich samego końca. Zatrzymał się tuż pod Zakazanym Lasem, opadł z sił bezwładnie spadając na kolana, zanurzając je w brudnej, lodowatej wodzie i obrzydliwym błocie. Nie miał siły na krzyk, z jego gardła wydobył się stłumiony jęk, który później przerodził się w donośny płacz i szloch. 


***
   Luna czekała w sali balowej Malfloy Manor, zastanawiając się ile już tu jest w tym okropnym miejscu i okolicznościach; w lochach nie było okien, nie mogła tworzyć kalkulacji nawet na podstawie położenia słońca. 
- Kotku, już niedługo... - głos Dołohowa rozległ się tuż przy jej uchu. Podniosła z bólem głowę, aby spojrzeć z nienawiścią na mężczyznę. Splunęła tuż na jego skórzany but, z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy. Po chwili poczuła ostry, palący ból na lewym policzku. 
- Nie rób tak skarbie... Pamiętaj kto tu rządzi. - jadowity uśmiech był przepełniony ironią, a słowo 'skarbie' zostało mocno zaakcentowane. 
   Drzwi otwarły się z potężnym hukiem. Przez nie weszły postacie ubrane w stroje śmierciożerców; jedynie jedna postać nie posiadała charakterystycznych szat i maski, jednak sam jej majestat wyróżniał ją z tłumu. 
- Och, nasza pół szlama ciągle żywa! - zawołał Lord Voldemort z ożywieniem i niebezpiecznymi iskrami w oczach. - Czyżby była aż tak silna? - udał przez chwilę zastanowienie po czym wrzasnął - Crucio! 
   Luna słyszała jeszcze przez chwilę śmiechy i chichoty, a później z ulgą powitała ciemność i ciszę. Zemdlała. 


*** 
   Kolejne pieczenie spowodowane znakiem na lewym przedramieniu przywitał z ulgą. Jeżeli jeszcze żyła, musiała tam być. A jeśli nie... czarne scenariusze przemknęły przez głowę chłopaka, jednak szybko je odgonił przywołując kostium poplecznika Czarnego Pana ze swojej szafy. Po kolejnym machnięciu różdżką był już przebrany, a następnie pstryknął dwa razy palcami i zniknął, a na jego miejscu pojawiła się ciemna mgła podobna do postaci dementora po czym uniosła się i z zadziwiającą szybkością odleciała. 
   Po chwili, którą można by przeliczyć na kilka minut, pojawiła się przed główną siedzibą śmierciożerców  zmieniając się i kształtując w ciało dobrze zbudowanego blondyna. 
   Draco spojrzał na bogato wyglądający budynek, będący jednocześnie jego domem. Żałował, że także miłość w nim zawarta nie jest aż tak jak złoto i marmury. 
   Przekroczył próg budynku ze stalową miną. Od razu doskoczyła do niego Iskierka. 
- Panie, wszyscy już są. Iskierka zaprowadzi Pana, dobrze? - pytając złapała go za rękaw szaty. Według innych było to niedopuszczalne, ale on mimo wszystko lubił tego skrzata. 
   Iskierka zaprowadziła go do przestronnej jadalni zmienionej na zapotrzebowania spotkań; stoły i krzesła zastały usunięte, pozostał jedynie jeden duży z dwudziestoma pięcioma krzesłami, obitymi smoczą skórą. Na podwyższeniu, dawniejszym parkiecie, został usytuowany tron, na którym siedział Czarny Pan, opierając głowę na lewej ręce. Pośrodku sali były zgromadzone ciemne postacie tworząc krąg, przerwany jedynie w takim miejscu, aby dać swojemu przywódcy wgląd na wydarzenia dziejące się wewnątrz niego. 
   Młody Malfloy szukał wzrokiem znanych mu postaci jednocześnie chcąc jak najszybciej dojrzeć wokół czego są zgromadzeni pozostali śmierciożercy; odszukał poważny wzrok ojca i zatroskany matki. Brakowało jedynie jego wuja. Czyli rzeczywiście zaginął... 
- Och, Draco! Nareszcie jesteś, chłopcze. Czyżbyś miał kłopoty z wydostaniem się z Hogwartu? - syk Voldemorta sprawił, że chłopak zatrzymał się na sekundę zamierając. Po chwili jednak odpowiedział pewnym głosem kłaniając się głęboko i klękając na jedno kolano ze wzrokiem skierowanym w białą podłogę. 
- Panie, Dumbeldore mnie zatrzymał na rozmowę, starałem się przybyć jak najszybciej... - przerwał będąc uciszony gestem dłoni przez Riddla. 
- Wybaczam ci. Twój ojciec chrzestny zaginął podczas akcji i nie odpowiada na wezwania, jemu także wybaczę, jest nieoceniony jako szpieg, a również nie przybyłeś ostatni. Czekamy jeszcze na kogoś. - Jak na zawołanie czarne wrota otwarły się po raz kolejny z hukiem. Weszła przez nie postać ubrana w kostium typowego śmierciożercy. Po chwili zdjęła maskę przy powitaniu Czarnego Pana. Rozległ się szum i szepty, gdy ujrzano twarz tajemniczego przybysza. 
   Rudowłosa postać po ceremonialnym uklęknięciu przed tronem, odwróciła się do tłumu. Draco zauważył postać leżącą wewnątrz okręgu i zamarł; Luna była tam, nieprzytomna i spowita rubinową posoką, która wylewała się z praktycznie całego jej ciała. Blondyn najchętniej podbiegłby do dziewczyny, jednak nie pozwalała mu na to sytuacja w jakiej się znajdował. Z ulgą zanotował fakt, że wszyscy skupili się na przybyszu zapominając o torturowaniu Lovegood. 
- Przyjmijcie go należycie. W końcu zdołał odnaleźć właściwą stronę, pomaga nam już od wakacji. - z szeregu, po słowach Voldemorta, wystąpił Avery. 
- Panie, ale to Weasley... - słowa przerwało mu rzucenie na niego Sectusempry. 
- To Weasley mój drogi, zapamiętaj to sobie! 
   Wspomniany chłopak uśmiechnął się złośliwie, po czym ukłonił niemal, że teatralnie. 
___________________________________

Czy chcielibyście zakładkę Myślodsiewnia, gdzie 
zamieszczałabym zdjęcia, gify i krótkie filmiki, które psują 
do tego opowiadania i przedstawiają pokrótce 
akcję się w nim dziejącą? 
Swoje odpowiedzi możecie zamieszczać dołączone do komentarzy. 
Ogólnie mówiąc chciałam także powiedzieć, że jeśli macie jakieś pytania, prośby 
czy zażalenia piszcie tu, bądź na email, który podałam w zakładce Peleryna Niewidka.

Przepraszam, że rozdział krótki i tak późno, ale  
musiałam dodać po 10 kwietnia, ponieważ wcześniej 
byłam zajęta nauką i pisaniem pracy konkursowej na temat zbrodni katyńskiej. :) 
Podzielony na dwie części, bo mam pomysł. ^^ 

_________________________________________________________

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

14. Antonin Dołohow.

   


***
   Luna czuła przeraźliwe zimno, ból, osłabienie. Leżała, bezwładnie, na lodowatym marmurze, próbując ogrzać się wspomnieniami; wieczory spędzone z mamą i tatą, pierwsze loty na testralach, nauka w Hogwarcie, spotkania ze znajomymi, wędrówki z ojcem w poszukiwaniu nowych gatunków zwierząt i roślin, aż wreszcie osoba, która zdawała się dawać ogień niemożliwy do zgaszenia - Draco. Choć kiedyś wydawało się, że ten arogancki, zadufany w sobie i zapatrzony w czubek własnego nosa chłopak, dla którego czystość krwi zwyciężała wszystkie wartości jest z lodu, jej wydawał się być płomykiem, własnym promykiem słońca pośród ciemności. 
   Drzwi otworzyły się; po raz pierwszy odkąd została tu wepchnięta siłą. Poczuła przypływ nadziei - może w końcu ktoś ją stąd uwolni. Nadzieja zniknęła niemal tak szybko, jak się pojawiła. Ujrzała brązowe, przepełnione nienawiścią, oczy Dołohowa. Mężczyzna uśmiechnął się jadowicie, widząc jej stan. 
- Czyżby Radosny Chochliczek - syczał - znalazł się w prawdziwym świecie? 
- Raczej w piekle. - pomimo wycieńczenia, udało się jej zachować ostatki sił i umieścić je w zdaniu. Powoli podparła się na drżących rękach, aby ponieść do pozycji siedzącej. Antonin krążył wokół niej, przypomniała się jej jedna z ilustracji mugolskiej książki, którą zobaczyła dzięki Hermionie; potężny lew czający się wokół niewinnej gazeli, spożywającej zieloną trawę. 
- Chcę ci przypomnieć, kochanie, że to ja ustalam tutaj zasady. Jeśli będę miał taki kaprys mogę cię nawet zabić, a przed porządnie - dotknął sękatym palcem jej policzka - sponiewierać twoją buźkę i lekko się... zabawić. - Luna mimowolnie drgnęła. Mimo to, próbowała zachować pozory iście gryfońskiej odwagi. Tak, na pewno nigdy nie mogłaby być puchonem. Nie bała się, nawet w takiej sytuacji, o swoje życie. Jedynym jej strachem mogło być widmo śmierci nad przyjaciółmi, rodziną, Drakonem... odgoniła pośpiesznie myśli o blondwłosym chłopaku, aby odchrząknąć i przemówić. 
- Jeżeli ktoś tu ma władzę, to jedynie Czarny Pan nad tobą. Jesteś zwykłym pionkiem w wojnie, a w życiu zwykłym śmieciem. - z pogardą patrzyła na mężczyznę przed sobą; był autentycznie wstrząśnięty. Nie tego się po niej spodziewał. Miała być łatwym celem, którego złamanie miało być prostsze od złamania zapałki. Słyszał, że jest odważna, ale tym razem odwaga przekroczyła granicę i stała się głupotą. Otrząsnął się z szoku i wściekły kopnął ją metalowym czubkiem swego czarnego buta w żebra, zgięła się z bólu, jednak nie krzyknęła, pisnęła, ani tym bardziej nie błagała o litość. Ten fakt rozsierdził go, wpadł w furię i, zapominając nawet o magicznych sposobach tortur, zaczął kopać ją na oślep; słyszał jej jęki, jednak nadal żadnej prośby, nie widział także żadnej łzy, oprócz smug tych, które już dawno wyschły. Owszem, krew lała się z jej ciała na ziemię i na pewno wydobywała się z ran zadanych przez niego, lecz nic poza tym. Chwycił różdżkę w akcie desperacji, zaczął miotać czarno magicznymi zaklęciami z których ona z pewnością znała jedynie Sectusemprę i Cruciatus. 
   Z niesmakiem zauważył, że po kilku minutach zemdlała. Jej ciało, o ile można nadal było nazwać je tym mianem, było pokiereszowane, zakrwawione. Widział kilka złamanych kości, które roztwarły skórę w paru miejscach, z uśmiechem zauważył, że praktycznie połowa żeber pękła. Z jeszcze większym, złośliwym, uśmiechem przyjął krew wyciekającą z uszu i ust dziewczyny, z całą pewnością krwotok wewnętrzny oraz oparzenia od zaklęć wywołujących ogień. Z całą pewnością cierpiała, a czary długoterminowe nie zapowiadały spokojnej, bezbolesnej przyszłości. 
   Dumny ze swego dzieła, niczym artysta po ukończeniu najważniejszego obrazu w swoim życiu, wyszedł z lochów Malfloy Manor. 


 ***
   Bellatrix czuła palące spojrzenia śmierciożerców, gdy ci wychodzili z pomieszczenia sali balowej. Została tam sama z Czarnym Panem; mężczyzna, w swojej ludzkiej postaci, podszedł do niej szybkim krokiem, chwytając gwałtownie i boleśnie za brodę. 
- Za kogo ty się uważasz, aby mieszać mi w głowie i wywoływać takie uczucia?! Za kogo do cholery?! Kto dał ci takie prawo! - krzyczał niczym opętany, lecz Bella patrzyła na niego oniemiała. Uczucia?! Pytania rozbrzmiały w jej głowie, a stado motyli wybrało właśnie ten moment, aby zaatakować jej brzuch, wywołując przyjemne łaskotanie. 

***
   Severus Snape siedział na krześle, które wydawało mu się być stanowczo za twarde, oddychając głęboko, powietrze zawierało jednak jak dla niego zbyt ciężką i wyczuwalną nutę jodyny, patrząc z niepokojem na zegarek, którego jak na złość wskazówki wydawały mu się powolne niczym mugolskie ślimaki. Przebywał na korytarzu św. Munga, wyproszony z sali po wielu godzinach krzyków lekarzy i pomimo zapewnień, że nie będzie przeszkadzał a jego pomoc, jako osoby z tytułem Mistrza Eliksirów, będzie nieoceniona. 
   Białe drzwi otwarły się; w ekspresowym tempie podniósł się i błyskawicznie znalazł przy nich. Lekarka, która wyszła z sali lekarskiej numer pięć, podskoczyła lekko w przestrachu. Widać było, że jest wykończona. Spojrzała na Severusa ze smutkiem i współczuciem. 
- Jej stan był krytyczny. Robiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. - głos stopniowo załamywał się jej, kręciła bezradnie głową. Profesor Snape spojrzał na nią, podnosząc zmartwiony wzrok. Myślała przez chwilę, że zacznie krzyczeć i płakać, ale zacisnął jedynie mocno szczękę. Mężczyzna, niewiele się zastanawiając, odsunął ją szybko na bok, wbiegając niemal do pomieszczenia. Pokój był utrzymany w jasnej tonacji, bez żadnych ozdób na ścianach, ze zwykłymi, antypoślizgowymi płytkami na podłodze. Wśród szpitalnych mebli panował minimalizm, były nimi jedynie stolik nocny z dwoma szufladkami, proste krzesło, stolik w rogu pomieszczenia, stojak na mugolskie kroplówki i zwyczajne, średniej wielkości łóżko, przy którym Severus niemal natychmiast się znalazł. 
   Brązowe, rozwichrzone i poskręcane loki rozsypywały się na dużej poduszce, miała zamknięte powieki i niezdrowo jasny odcień skóry. Usta lekko popękane, oraz dużą ilość blizn odbijających się w świetle żółtego światła, były na całej twarzy, widział także je na szyi i zgadywał, że ciągną się również dalej. 
- Ciebie też wojna nie oszczędziła... ale wyjdziesz z tego, obiecuję. - szept mężczyzny był cichy. Jedyną osobą, która mogłaby go usłyszeć była właśnie Hermiona. Severus odchrząknął, po czym z teatralnym szelestem swoich nieśmiertelnych szat odwrócił się w kierunku lekarki, która stała odwrócona w kierunku szklanej szyby, chcąc dać im prywatność. - Co jej jest? - mężczyzna nałożył maskę pozorów, ukrywając się pod opanowaniem. Wewnętrznie kipiał z emocji, jednak musiał to ukrywać. 
- Śpiączka... - kobieta odrzekła ze smutkiem, nadal nie odwracając się. - Nie wiadomo czy kiedykolwiek się obudzi. - przy ostatnim słowie usłyszała jedynie cichy jęk, po czym Mistrz Eliksirów znikł z lekarskiej sali.

___________________________________

Postanowiłam jednak, że przez jakiś okres czasu rozdziały nie będą się pojawiać co piątek. 
Mam sporo nauki, mało wolnego czasu i kilka dodatkowych blogów. 
Przepraszam. 
Nowe notki powinny ukazywać się co najmniej jedna na dwa tygodnie, jednak nadal nie wiem, 
Mam nadzieję, że nie będziecie na mnie źli. :) 
Rozdział średniej długości, jednak nie chciałam od razu aby trzynasty był niecałej 1 strony A4, 
a tu nagle czternasty bije rekordy. ^^
_____________________________________________________