czwartek, 1 sierpnia 2013

22. Pokój przesłuchań.

***

    Luna Lovegood; dziewczyna mająca piętnaście lat, marzenia, plany na przyszłość, optymistka, wesoły promyk nadziej w okrutnych czasach wojny. Ale jednak. Bitwa zbliżała się nieuchronnie. Opanowywała atmosferę, zaczynała władać życiem każdego, zostawiać ślady na każdym. Ona nie była wyjątkiem.
    Leżała bezwładnie na zimnej podłodze, próbując czerpać radość z jednej z nielicznych chwil westchnienia; jej ciało nie należało już do niej. Było inne, pokiereszowane, nie jej. Nie czuła swoich własnych nóg, nie miała nad nimi kontroli. Była osłabiona, coraz bardziej podatna na śmierć.
- Masz szczęście, Skarbie, Czarny Pan postanowił cię komuś podarować - znienawidzony głos Dołohowa rozległ się w przestrzeni będącej z pewnością zbyt blisko jej ucha. Owiał ją jego kwaśny oddech. Wyobrażała sobie, że tak właśnie musi się czuć człowiek gdy śmierć szepta mu do ucha. Czuła się jakby opanowana przez stado gumochłonów, pragnących jej śmierci. Wszystko było niedorzeczne. 
   Nie czuła nic, gdy chude, kościste ramiona śmierciożercy mocno podnosiły ją do pionu, ból był już jej aż tak znany, że kompletnie obcy i obojętny. 
   Szli wilgotnym, oświetlonym pochodniami, korytarzem. Przeszli schody. Luna była już wykończona po kilku krokach, potknęła się, upadła na mokry beton. Antoni szybko ją podniósł, przerzucając przez ramię niczym przysłowiowy worek kartofli. 
   Zaprowadził ją do wyższego piętra, gdzie została wybudowana jedna sala. Byli w niej torturowani i przesłuchiwani najnowsi 'goście' Czarnego Pana; Luna już znała to miejsce, wszystkie jego wątpliwe uroki i korzyści związane w przebywaniu w nim. Zamknęła oczy licząc powolnie sekundy. Po raz kolejny wołała do Boga o śmierć, wcześniejsze jej wołania zostały zignorowane. Ale tym razem, jednak nie poczuła żadnego uderzenia, żadna klątwa nie dotknęła jej i tak już słabego ciała. Otworzyła niepewnie oczy, niczym zlękniona swoimi doświadczeniami z kłusownikami sarna. Na widok osoby przed sobą, pomyślała, że niebiosa postanowiły okrutnie sobie z niej zażartować. Nie wierzyła w jego obecność. Wyglądał niczym jej własny, prywatny anioł na zawołanie gotowy do zabrania swojej podopiecznej z piekła. 

***
   Wstali wczesnym świtem tak jak zamierzyli dnia poprzedniego. Wyruszyli równocześnie ze świtem słońca, nie obyło się jednak bez mocnego eliksiru likwidującego skutki ich wieczornych pogawędek oraz porządnego śniadania i mocnej kawy. Byli już jednak w drodze, przemierzając gęste lasy liściaste wyspy Juka*, tereny były suche w całości zajęte przez bujną roślinność, jednak już za parę tygodni krajobraz miał ulec zmianie poprzez rychłe nadejście pory deszczowej. Wszystko miało się zmienić, drzewa i roślinność miała znaleźć się pod poziomem wylewającej z rzek wody, ale był to regularny cykl, coś oczywistego i normalnego. Severus sam nie wiedział, czemu akurat tym musiał zajmować swoje myśli. Eliksiry przypominały mu o Hermionie, lekcje przypominały mu o Hermionie, Hogwart przypominał mu o Hermionie, nawet przeglądanie w myślach swojego księgozbioru, czyli czynność, która zawsze koiła zamęt w jego głowie tym razem jakimś sposobem również przypominało mu o Hermionie. Najgorszym jednak w tym całym zamieszaniu był fakt, iż nie myślał już o niej jako o pannie Wiem - To - Wszystko czy Granger. 

***
   Dracon wiedział, że prędzej czy później Czarny Pan odda Lunę w jego ręce zgodnie z obietnicą, jednakże był świadomy również, że gdy tak się stanie, będzie zmuszony do codziennego torturowania jej podczas wakacji jak i szantażowania w czasie roku szkolnego. Jej poziom legilmencji był znikomy, praktycznie równy zeru - nie miała szans w starciu z mistrzem tego fachu Voldemortem. Nie mógłby udawać, musiałby krzywdzić ją bez mrugnięcia oka. Musiał coś wymyślić, musiał działać... 
   Wszedł do pomieszczenia przesłuchań, gestem dłoni nakazując Dołohowi, aby wyszedł. Nie mógł mówić; widok osoby na której mu zależało w tak opłakanym stanie przyprawiał go o dreszcze i chęć zemsty. Czuł się bezradnym tak, jak nigdy wcześniej. Podszedł bliżej, niebieskie, morskie oczy spojrzały na niego z przestrachem i bólem. Jednak gdy dziewczyna rozpoznała chłopaka, strach zniknął ustępując ufności godnej dziecku, nie skrzywdzonej osobie. To było coś, czego nie mógł pojąć. Draco usiłował wymusić z siebie cień uśmiechu, jednak zamiast tego, na jego twarzy pojawił się grymas, a szare, głębokie oczy stały się przerażająco suche, by po chwili po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. Usiłując powstrzymać kolejne drżącymi rękami uwolnił ją z skrępowania linami; osunęła się bezwładnie w jego ramionach nie mając siły. Trzymał ją silnie i pewnie, jakby chcąc ochronić przed wszelkim złem tego świata - wyjął z kieszeni stare, zużyte pióro, zniknęli po uaktywnieniu się świstoklika. 
____________________________________________

*Juka - wyspa wymyślona na potrzeby bloga. Można sobie ją zwizualizować, jako zagubiony przylądek praktycznie nie zamieszkany, z nieskażonym pięknem w postaci lasów na kształt tych równikowych. Z pogodą podzieloną na porę deszczową i suchą. Wyspa jest średniej wielkości, posiada jeden czynny wulkan i sporą ilość rzek i ich dopływów, oraz pięknych wodospadów. Znajduje się tam wysoko rozwinięty ekosystem, z niespotykanymi nigdzie indziej okazami roślin i zwierząt w większości magicznych posiadających niezwykłe zdolności. 

_______________________________

Dwa komentarze? Naprawdę? :c 
Może powinnam pójść śladem innych blogerek i udostępniać rozdział dopiero, po ukazaniu się co najmniej pięciu komentarzy. Kiedyś dawaliście radę, a więc czemu nie? :) 
Rozdział krótki, bo krótki. Wybaczacie, ale naprawdę jestem wkurzona, gdyż nie potrafię się zorganizować i nawet w wakacje znaleźć czasu na pisanie. :c 
Tak jak mówiłam, po ukazaniu się pięciu komentarzy, kolejny rozdział. Mam go już prawie napisanego, więc chętnie bym go dodała, ale chcę zobaczyć, czy naprawdę ktoś to czyta. :) 

________________________________________________