[muzyka].
***
Rudowłosy, młody mężczyzna siedział na jedynym z czerwonych taboretów, obitych smoczą skórą w Nokturnie. Na swej rozczochranej czuprynie w kolorze dojrzałej marchwi, nałożył czarny, obszerny kaptur od szat tego też koloru. Nie rozmawiał z nikim, nie wdawał się w dyskusje, a jego wzrok był utkwiony w kieliszku pitej Ognistej. Do owego nieznajomego podeszła jedna z czarownic; miała długie, kasztanowe włosy do pasa, proste niczym druty, duże, szare oczy ze sztucznymi rzęsami, oraz opaloną cerę. Na sobie miała żółty, krótki kombinezon, ukazujący więcej niż zakrywający; efekt zamierzony i starannie dopracowany. Całość dopełniał ostry makijaż.
- Czemu siedzisz sam, słonko? - zapytała, próbując uchwycić jego wzrok. Uparcie wpatrywał się w pustą do połowy szklankę z bursztynowym napojem.
- Czekam na kogoś kotku. - z jadem wypluł ostatnie słowo; głos miał ochrypły i lekko nabrzmiały od wypitego alkoholu - zaczął już drugą butelkę, jednak widać było, że dla niego to dopiero początek i dawka niezdolna nawet do zawrócenia mu w głowie.
Kobieta, zdeprymowana zachowaniem młodzieńca, znalazła pocieszenie w ramionach barmana; pozbawionego już części włosów na skroniach i mającego wystający brzuch.
Do lokalu, którego można by z śmiałością nazwać speluną, wszedł wysoki brunet w czarnych spodniach i białej koszuli, o zielonym, twardym spojrzeniu; patrzył z niesmakiem na scenkę rozgrywającą się za barem oraz bójkę dwóch podpitych czarnowłosych bliźniaków. Był w towarzystwie jasno, prawie białowłosego mężczyzny dzierżącego w dłoni rzeźbiony kij ze starannie ukształtowaną głową smoka jako zakończeniem, oraz, z lekkim zarostem na brodzie i niebieskimi, bystrymi oczami, potężny, czarnoksiężnik o kruczoczarnych, krótko obciętych włosach.
Owy czarodziej z obstawą dwóch innych wywołał niemałe zamieszanie swym przybyciem; jedni składali mu pokłony, inni uciekali wzrokiem, a jeszcze inne persony próbowały uciekać. Rudowłosy skwitował poczynania ostatnich rozbawionym prychnięciem; wzrok bruneta spoczął na nim. Kiwnął mu głową z uśmiechem.
- Przyjacielu, mam nadzieję, że przynosisz dobre wieści. - jego głos można było porównać do mieszanki melodii z sykiem węży. Wywoływał ciarki na plecach, lub dawał spokój. Podszedł do mężczyzny przy barze, po czym usiadł na stołku obok niego; Lucjusz Malfloy oraz Amycus Carrow przeszukiwali wzrokiem spelunę w poszukiwaniu jakichkolwiek zagrożeń dla ich Pana.
- Cóż ci mam powiedzieć, panie? Jest dobrze, nikt mnie nie podejrzewa, a wszyscy mi ufają. Zdobędę jeszcze zaufanie tego starego Dropsa i będę mógł przystąpić do akcji. To nie będzie trudne. - oznajmił lekceważącym tonem. W końcu podniósł wzrok; niebiesko - zielone oczy.
- Świetnie, doprawdy świetnie! - Tom Riddle klasnął w dłonie z radosnym, przebiegłym uśmiechem. - Sądzę, że już nic nie stoi na przeszkodzie i przy następnym spotkaniu będziesz mógł przyjąć znak. Możesz już iść mój drogi. - rudowłosy skinął głową z lekkim uśmiechem. Tyle czekał na ten moment, a teraz wreszcie będzie mógł się zemścić, a przy okazji spełnić swe marzenia i zostać śmierciożercą - smakował w myślach te słowa. Brzmiały dla niego idealnie i smakowały jak jego ulubiona czekolada z Miodowego Królestwa - Jestem właśnie jak ta czekolada - myślał - z wierzchu normalna, zwyczajna i łagodna a w środku... ukrywająca ostre smaki papryczek chilli i zielonego pieprzu. Uśmiechnął się do własnych myśli, po czym wrócił do swych komnat w Hogwarcie...
***
- Czemu siedzisz sam, słonko? - zapytała, próbując uchwycić jego wzrok. Uparcie wpatrywał się w pustą do połowy szklankę z bursztynowym napojem.
- Czekam na kogoś kotku. - z jadem wypluł ostatnie słowo; głos miał ochrypły i lekko nabrzmiały od wypitego alkoholu - zaczął już drugą butelkę, jednak widać było, że dla niego to dopiero początek i dawka niezdolna nawet do zawrócenia mu w głowie.
Kobieta, zdeprymowana zachowaniem młodzieńca, znalazła pocieszenie w ramionach barmana; pozbawionego już części włosów na skroniach i mającego wystający brzuch.
Do lokalu, którego można by z śmiałością nazwać speluną, wszedł wysoki brunet w czarnych spodniach i białej koszuli, o zielonym, twardym spojrzeniu; patrzył z niesmakiem na scenkę rozgrywającą się za barem oraz bójkę dwóch podpitych czarnowłosych bliźniaków. Był w towarzystwie jasno, prawie białowłosego mężczyzny dzierżącego w dłoni rzeźbiony kij ze starannie ukształtowaną głową smoka jako zakończeniem, oraz, z lekkim zarostem na brodzie i niebieskimi, bystrymi oczami, potężny, czarnoksiężnik o kruczoczarnych, krótko obciętych włosach.
Owy czarodziej z obstawą dwóch innych wywołał niemałe zamieszanie swym przybyciem; jedni składali mu pokłony, inni uciekali wzrokiem, a jeszcze inne persony próbowały uciekać. Rudowłosy skwitował poczynania ostatnich rozbawionym prychnięciem; wzrok bruneta spoczął na nim. Kiwnął mu głową z uśmiechem.
- Przyjacielu, mam nadzieję, że przynosisz dobre wieści. - jego głos można było porównać do mieszanki melodii z sykiem węży. Wywoływał ciarki na plecach, lub dawał spokój. Podszedł do mężczyzny przy barze, po czym usiadł na stołku obok niego; Lucjusz Malfloy oraz Amycus Carrow przeszukiwali wzrokiem spelunę w poszukiwaniu jakichkolwiek zagrożeń dla ich Pana.
- Cóż ci mam powiedzieć, panie? Jest dobrze, nikt mnie nie podejrzewa, a wszyscy mi ufają. Zdobędę jeszcze zaufanie tego starego Dropsa i będę mógł przystąpić do akcji. To nie będzie trudne. - oznajmił lekceważącym tonem. W końcu podniósł wzrok; niebiesko - zielone oczy.
- Świetnie, doprawdy świetnie! - Tom Riddle klasnął w dłonie z radosnym, przebiegłym uśmiechem. - Sądzę, że już nic nie stoi na przeszkodzie i przy następnym spotkaniu będziesz mógł przyjąć znak. Możesz już iść mój drogi. - rudowłosy skinął głową z lekkim uśmiechem. Tyle czekał na ten moment, a teraz wreszcie będzie mógł się zemścić, a przy okazji spełnić swe marzenia i zostać śmierciożercą - smakował w myślach te słowa. Brzmiały dla niego idealnie i smakowały jak jego ulubiona czekolada z Miodowego Królestwa - Jestem właśnie jak ta czekolada - myślał - z wierzchu normalna, zwyczajna i łagodna a w środku... ukrywająca ostre smaki papryczek chilli i zielonego pieprzu. Uśmiechnął się do własnych myśli, po czym wrócił do swych komnat w Hogwarcie...
***
_________________________________________________________
Ten rozdział jest wprowadzeniem w kolejny, już zaczęty wątek.
Pamiętacie postać, bodajże z siódmego rozdziału, która śledziła Lunę?
^.^
Och, coś okropnie mało jest tych komentarzy!
Kiedyś było stanowczo więcej... :c
Co z Wami?
Nie podoba się? :c
Ech, mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu i zaczniecie z powrotem komentować. :)
Mam plany co do tego opowiadania, ale chcę je pisać nie tylko dla siebie, ale też dla ludzi.
^.^
________________________________________________________